Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2023

Wiśniowa kolęda

  Chodzą za mną wiśniowe obrazy, niczym za Hemarem, Marianem Hemarem. Tym samym, który pisał przed laty:  Czasem, raz na tysiąc lat Taki sen się dziecku przyśni Że z kwitnących w grudniu wiśni Prószy w mieście biały kwiat Noc Bożego Narodzenia Po raz pierwszy o wiśniach pomyślałam w Andrzejki, po raz drugi – w Barbórkę. Chyba odezwały się moje wyrzuty sumienia, bo minął kolejny rok i znowu nie udało mi się ściąć bodaj gałązeczki wiśni i znowu nie uda mi się sprawdzić czy ścięta w dniu św. Andrzeja, albo w wigilię św. Barbary, rozkwitnie w Boże Narodzenie. I znowu będę musiała obejść się bez wiśniowej wróżby  dla nadchodzącego roku.  Chodzi mi też po głowie Wiśniowa kolęda ( Cherry Tree Carol ), odkryta przeze mnie latem tego roku, całkiem przypadkiem, choć ludzie mówią, że nie ma przypadków. Błądząc późnym latem po starych balladowych ogrodach, znalazłam anglosaskie cacko, pełne apokryficznej cudowności – epicko-liryczne, z kroplą dramaturgii. W tłumaczeniu na polski ta kolędo-ballada

Złodzieje Bożego Narodzenia

No i zaczął się grudzień. Instagramerki rozpoczęły już zjadanie adwentowych czekoladek, florystki leczą palce po „wieńcowych pracach ”, pierwsze pierniki dojrzewają w świątecznych puszkach i puszeczkach …  Rozsypały się po świecie stada mikołajów i mikołajek, a za chwilę ich śladem ruszą tabuny aniołów i anielic oraz kopie świętej Łucji. Otworzyły się świetlne ogrody i świąteczne jarmarki.   Intelektualiści i media stawiają ostatnie kropki nad świątecznymi tematami i temacikami. Ciekawe czym zajmą się tego roku? O płci reniferów św. Mikołaja,  płci elfów czy samego Mikołaja już było, o pokarmie aniołów też, he, he nawet tutaj.  Świateczni hejterzy też już powoli budzą się ze snu, obrzydzając choinki („martwe drzewka”), życzenia („nieżyczenia”), Boże Narodzenie samo w sobie „ (…)Boże Narodzenie to kłamstwo, w które nikt nie wierzy”), tradycję („gdy słyszę słowo tradycja, nóż mi się otwiera w kieszeni”). Ciekawe: dla fanu czy z resentymentu? A może to jeszcze całkiem co innego…  "Gr

Zielenizmy i coś więcej

  Wiele w moim warsztacie cenności, które nie zasłużyły „by robić za śmieci”. Są to porzucone cytaty, slogany, przysłowia, „ciągi i zlepy” tematyczne, myśli, puenty. Dziś na przykład natknęłam się na cudowny fragment z Miazgi ,  wlazł na gruszkę, trząsł pietruszkę, cebula urodziła,  on się śmiał, przyszedł właściciel tego banana  i mówi „złaź pan z tego kasztana!”  a ta wierzba jest moja.  Jerzy Andrzejewski Wiruje w tym fragmencie i Słodycz marzeń Syrokomli i cała piosenkowo-porzekadłowa mądrość naszych dziadów i pradziadów i aktualność. Szkoda do śmieci… Blogowanie to gra zespołowa.  * Zostaw komentarz. Dla Ciebie to chwila, dla mnie ważna wskazówka. ** Jeśli Ci się podobało, prześlij ten wpis dalej. Sprawisz, że moja praca przyda się kolejnym osobom.  

Kropki, kreski i ogonki

Późną jesienią nachodzi mnie zawsze myśl o… śmierci znaków diakrytycznych, czyli kropek, kresek i ogonków w naszych rodzimych wyrazach. Może dlatego, że tak wiele jesiennych słów i fraz je posiada? Wystarczy szybka przebieżka: wrzesień i październik, żółte płomienie liści, żółtawe pejzaże, mżawka za kołnierzem, ćma i mgły… Jesienny słownik udowadnia, że polszczyzna płonie, szleści, szemrze, szumi, rozmywa, rozmiękcza, chlupie i hula…Śpiewa. I choć w mówionym języku codziennym znaki diakrytyczne mają się jeszcze w miarę dobrze (?), giną w sms-ach, tematach e-maili, w nazwach domen, w opisach, tytułach, etykietach produktów, bo… giną w linkach… Giną też w polskich imionach i nazwiskach na globalnych serwisach profesjonalistów.  Umierają polskie znaki diakrytyczne od technologii i strategii: z potrzeby komfortu, uległości wobec mody na upraszczanie, „bycie globalne”, itd…  Z odciętymi ogonkami, urwanymi kreskami, czyli podprutymi znakami firmowymi – made in Poland, duchy polszczyzny zamie

Dni zaduszne po polsku

Listopad otwiera najbardziej polskie święto - święto Wszystkich Świętych, przechodzące w Zaduszki.To dni wypominkowe, sentymentalno-melancholijne, rodzinne inaczej niż inne święta. Można by powiedzieć, że Wszystkich Świętych i Zaduszki to święta rodzinne horyzontalnie. Tak przynajmniej myślałam w dzieciństwie, gdy do grobu moich dziadków ciągnęli nieznani kuzyni i nieznane kuzynki mojego ojca. Ci krewni w drugim i trzecim pokoleniu, ciągnęli za sobą pamięć odległych dziecięco-młodzieńczych czasów moich i „przedmoich”. A że dawniej rodziny były liczne, to wydawało mi się, że kuzynostwo mojego ojca jest niewyczerpane. Zawsze zjawiał się ktoś dotąd obcy, kto okazywał się …spokrewnionym, który właśnie z listopadową jesienią zleciał do gniazda. Do tego miejsca, gdzie na cmentarzu większość zmarłych nosiła takie samo jak on nazwisko. To dziwne i zwyczajne zarazem, gdy co kilka kroków trafiasz na nagrobek ze swoim nazwiskiem, a często i swoim imieniem, ale po tym w końcu poznaje się gniazdo.

Tylko zapach i smak

  Od zawsze lubiłam cmentarze. Były to dla mnie nie tyle ogrody pamięci, ile ogrody osobistych historii: tragicznych, heroicznych, romantycznych, prozaicznych…absurdalnych. Mówiły o tym epitafia. Dziś wiem, że epitafia też żyją i umierają. Czas i natura wciąż zacierają wyryte litery, słowa, frazy. Epitafia zmienia też kultura. Cmentarne mody i trendy modelują treść nagrobnych napisów, chmurę odniesień i skojarzeń. Przy odrobinie wyobraźni można zobaczyć cmentarzysko dawnych epitafiów nagrobnych, pilnowanych przez wielkie piaskowe anioły, które sfrunęły tu z historycznych cmentarzy…   Kilka lat temu zaskoczyła mnie informacja, że gdzieś w Ameryce istnieją „epitafia gastronomiczne”*, ujmujące pamięć o zmarłym w „jego przepisie kulinarnym”, a może bardziej z kojarzonym z nim przepisem kulinarnym. W pierwszym odruchu pomyślałam: „O jedzeniomania weszła na groby”. Przypomniały mi się Dziady, zaduszkowe chleby, lubelska szczypka, krakowski miodek turecki, warszawska pańska skórka…**  Szybko

Siła opowieści

„Z opowieści powstajesz i obyś się w powieść obrócił” - to cytat z mojego dzisiejszego snu. Wybudził mnie ze śnienia.  Skąd u licha wzięło się w mojej śniącej głowie takie zdanie? Z mojego życia z marketingiem i literaturą za pazuchą? Z bliskości opowieściorodnego listopada? A może w ogóle z mojego życia, które aktywnie i biernie świadkowało i świadkuje tylu opowieściom: osobistym, familijnym, plemiennym, wiejskim, miejskim, narodowym, a nawet… amerykańskim. A zresztą moje życie, jak każde, jest też opowieścią, tkaną świadomie, mimowolnie i bezwolnie – przez różnych onych.  Opowieści bywają oryginalne i kradzione, spontaniczne i konstruowane (a nawet montowane z gotowych zestawów). Opowieści konstruują, komponują, koloryzują, dramatyzują, ucudniają albo…wręcz przeciwnie.  Dobre opowieści są jest potrzebne jak jadło, napitek, sen. Wiem, wiem, ktoś to już powiedział. Bruno Ferrero?  Opowieści mogą wiele: rozjaśniają i komplikują,  leczą albo wręcz przeciwnie,   dają/zmieniają/utrwalają t

7 wyróżników kiczu

Odkąd praktykuję haiku, jestem uważniejsza. Wczoraj, na trasie stałych przechadzek zauważyłam temat: kicz w reklamie, marketingu…Wyfrunął z mojej głowy jako haiku: Stacja-Pistacja wita, szyby całe w wisteriach i dynie - zatrzepotał skrzydłami kicz.  Inwazja kiczu Czym jest kicz? Kiedyś pojęcie kiczu stosowano tylko do oceny malarstwa. Dokładniej do oddzielenia malarstwa dobrego od lichoty, tandety, podróbki… Dziś o kiczu można mówić w kontekście każdej sztuki, a także komunikacji, również tej wyborczej. O kiczu mówi się też, gdy próbuje się opisać styl(e) życia. Niektórzy widząc instagramowo-fejsbukowe wystylizowane obrazki także myślą kiczu.  Z drugiej strony, pojęcie kiczu bywa coraz bardziej rozmywane. Wielu celebrytów, pisarzy i celebrytów-pisarzy mówi o śmierci kiczu. Śmierci od płynnej rzeczywistości, od „nadreprezentcji artystów” i łykaczy zmysłowej strawy: ładnej, łatwej, przyjemnej, czułostkowej, taniej. Ble, ble, ble... Z trzeciej strony od ponad sześćdziesięciu lat trwa reha

Haiku w biznesie

Gdyby nie on, chyba nie zainteresowałabym się miejscami wspólnymi haiku i marketingu. Mowa o „ojcu założycielu” i dyrektorze kreatywnym L'Occitane , o Baussanie, Olivierze Baussanie.  Mówi się o nim, że sprzedaje „Prowansję w butelce”. Sam przyznaje się w wielu miejscach do miłości do haiku i do patrzenia na Prowansję przez pryzmat haiku. Nawet  uprawia haiku. Dla relaksu? Dla utrzymania swoich myśli w ryzach konceptu i językowej dyscypliny? Dla pochwały japońskiego zapętlenia natury, chwili spojrzenia, emocji, filozofii? Kiedyś Baussan na pytanie o najpiękniejszą rzecz, jakiej doświadczył, odpowiedział:  „Pierwszą rzeczą, która przychodzi na myśl, jest właściwie wiersz. To haiku japońskiego poety, które mówi: >>Świat rosy jest światem rosy, a jednak i jeszcze”. Ideą całości jest to, że poranna rosa jest naprawdę piękna, ale nie trwa długo, ale to „a jednak” pokazuje, że zawsze jest nadzieja<<” . I dalej :  „ To właściwie kwestionuje wszystkie zmartwienia, jakie żywimy

Dusza Prowansji

Już jesień. Zapach lawendy przeniósł się do domów. A ja myślę sobie o tym jak bardzo w rękach Francuzów lawenda stała się produktem promocyjnym Prowansji (PPP).  Zupełnie jakby z lawendą od VI w.n.e wieku nie żyli choćby…Anglicy. Jakby w XVIII i XIX wieku przedmieścia Londynu nie były„lawendowym oceanem”. Jakby królowa Wiktoria nie była jedną z największych fanek zapachu i koloru lawendy, i lawendowej esencji…  A to przecież tę królową wraz ze Sarah Sprules („Dostawcą esencji lawendowej dla królowej” z Mitchum ) widywano wśród londyńskich pól lawendowych. To za jej panowania lawenda zagościła w tussie mussies, „gadających bukiecikach” i Bóg wie,gdzie jeszcze.   Jest nawet angielskie powiedzenie „leżeć w lawendzie”, co znaczy leżeć bezpiecznie, ale i być skrytykowanym, zabitym, przygotowanym do pochówku. Być może dlatego w wiktoriańskim języku kwiatów słodko pachnąca lawenda oznaczała – nieufność? Dziś nadal angielskie „leżeć w lawendzie" konsternuje zestawieniem swojej słodkiej uż

Głos lawendy w wielkim mieście

Był czas, że wielkie stolice tętniły głosem ulicznych sprzedawców. Był czas, gdy ich okrzyki i piosenki sprzedawały oprócz mleka i noży…wiosenne fiołki i letnie lawendy. Nierzadko w dziewiętnastowiecznym Londynie dało się słyszeć wołanie: Czy kupisz moje słodkie vi-o-lety?  (W oryginale: Will you buy my sweet vi-o-lets?)  Lawendowe okrzyki  Rozlegały się też przez całe wieki w Londynie czysto lawendowe „okrzyki sprzedażowe”, które w tłumaczeniu na polski brzmiałyby mniej więcej tak:  Lawenda, słodka lawenda!  Czy kupisz moją słodką lawendę, słodko kwitnącą lawendę? Och, kup moją piękną lawendę, szesnaście pęczków za grosz!   Nie kupisz mojej słodkiej kwitnącej lawendy?  Kupisz to raz i kupisz dwa razy! Och, nie kupisz mojej słodkiej, delikatnej lawendy? Wszystko w pełnym rozkwicie!  Przyjdźcie wszystkie młode damy! Nie zwlekajcie, mam tu dzisiaj lawendę Mitcham! Szesnaście niebieskich gałęzi, wszystko za jednego grosza!  Lawendowa melodia Okrzyki lawendowe, w ogóle uliczne okrzyki hand

Lawenda, la, la, la

W moim ogrodzie właśnie dojrzewa lawenda. W PRL-u wszyscy wiedzieli jak pachnie lawenda. A pachniała jak woda kolońska „Lawenda” z Floriny  albo jak mydło Pixin Kwiat Lawendy! Mało kto mógł wtedy jednak głaskać własne lawendy.  Prawdziwa lawenda jest lawendowa W Polsce AD 2023 można mieszkać z lawendami na wyciagnięcie ręki. Lawenda przebiła popularnością swoje kuzynki: rozmaryn i miętę. Cała trójka pachnie równie obłędnie, ale część lawend nieźle zimuje w naszym klimacie (w przeciwieństwie do rozmarynu) i wszystkie rozkwitają cudownymi fioletami.  Różami i bielami też kwitną, ale to już nie to samo. Bo prawdziwa lawenda jest …lawendowa. Jest dokładnie taka jakby ktoś pomieszał ze sobą czerwień i błękit, żar ognia ze spokojem nieba. Nawiasem mówiąc, zupełnie nie pasuje mi do lawendy barwa sina, choć niektórzy od łacińskiej nazwy tej barwy – "livendulo" wywodzą imię ”lawenda”. Kwiaty lawendy tworzą prawie kulisty pióropusz złożony z fioletowych łodyg-linii, z daleka - fioletow

Lipcowe zapiski

No i przyszedł on – lipiec. Jest jeszcze całkiem świeżutki. Jaki będzie? Dla mnie początkujący lipiec ma kolor very peri – jagodowych niebieskości. Ma też kolor lawendowy.  Very peri w  rozwoju Tak jak czerwiec jest dla mnie czerwony i biały, lipiec jest – niebiesko-liliowy. I tu zaczynają się opisowe schody, bo powiedzieć „liliowy” to jakby nic nie powiedzieć.   Kiedyś, w czasach mojej babci, liliowy oznaczał biały, nieskazitelny, najbielszy. Dziś liliowy  oznacza także rozbielony fiolet z delikatną nutą błękitu, taki różowo-fiołkowy, jak kwiaty majowego bzu. Dla mojego pokolenia liliowy to rozbielony very peri. Jednak liliowy to także „usiany liliami” niczm herby nazywane „fleur-de-lis”. Tak, zdecydowanie lipiec, gdyby miał mieć herb – miałby dla mnie białe lilie rozsiane na jagodowym tle.  Mam lipcowe lilie w swoim ogrodzie. Dość wysokie, dość mocne w łodygach i liściach, z głowami – mięsistymi kielichami, ciężkimi od zapachu. Moje lilie wydają się mocne, całkiem wbrew ich greckiem

Ponad wyobrażenie

Co ja czytam:  Julia: Czuję kamień w żołądku. Muszę znowu wypić dziurawca, to zaraz przejdzie… Joanna: Co ciocia pije? Julia: To jest dziurawiec. Joanna: Dziurawiec?  Julia: Tak, to jest najzdrowsze na żołądek, na nerki, na wszystko! Gdyby ten dialog nie pochodził z Domu kobiet Nałkowskiej i z 1930, można by pomyśleć, że to jakaś radiowa reklama. No dobrze, nie jakaś, ale reklama dziurawca, super ziela, skądinąd świętojańskiego (ang. St. John's wort, lit. Jonažolė, niem. Johanniskraut, wł. Erba di San Giovanni). Świetojańskiego, bo dziurawiec podobno pełnię swojej mocy osiąga w południe, w dniu św. Jana Chrzciciela. Przynajmniej tak szeptano jakieś sto lat temu.  Czas dziurawców. Jest więc ten post trochę okazjonalny, bo nie ukrywam, że to świetojańska pora i kwitnące dziurawce sprowadziły moje myśli na „pole nazywania”, ważne w życiu codziennym, w literaturze, w marketingu… Już sama grecka nazwa dziurawca brzmi jak slogan reklamowy: Hypericum! Bo hypericum to złożenie: hyper (pon

Wielka ściema poziomkowa

Poziomki. Gdzież im do truskawek! Niepozorne, bez smaku. W pojedynkę – bez takiej śmietany na przykład – nie mogą tak wiele.  A jednak uchodzą za owoc „ogrodu ziemskich rozkoszy”. Bywają też esencją czerwca, kropką nad i w słowie nostalgia . Dla mnie są poziomki wraz ze swym kształtem, zapachem, smakiem jednym z ważniejszych  motywów w kadrze z mojego dzieciństwa i młodości. Są nierozerwalnie związane z głosem młodej Urszuli Sipińskiej nucącym: „Wiem, pamiętam, ty lubiłeś poziomki…” Poziomka. Zielnik Wyspiańskiego. Muzeum Narodowe w Warszawie. Domena publiczna.  J acob Hoefnagel, Studia roślin, owadów i żaby. Cyfrowe Muzeum Narodowe w Warszawie. Domena publiczna.   Moja AD 2023. Blogowanie to gra zespołowa.  * Zostaw komentarz. Dla Ciebie to chwila, dla mnie ważna wskazówka. ** Jeśli Ci się podobało, prześlij ten wpis dalej. Sprawisz, że moja praca przyda się kolejnym osobom. ***Polub   Content i Marketing   na Facebooku.    

Boska perfumeria

Różne bywały czerwce moje. Ten aktualny, wbrew swojej nazwie wibrującej czerwonościami, objawił mi się kilka dni temu… biały i pachnący. Objawił mi się, gdy szłam w chmurze słodkiego zapachu ligustru, lipy, jaśminów…Pomyślałam: tak pachnie dojrzała wiosna: świeżo, delikatnie, słodko. Przyciągająco… Boska perfumeria  Boska perfumeria A lipy i ligustry kwitną w tym roku wyjątkowo obficie. Dlaczego nie widziałam ich i nie czułam w zeszłym roku, dwa lata temu i dawniej? Czy to ich wina, czy moja?  Blogowanie to gra zespołowa.  * Zostaw komentarz. Dla Ciebie to chwila, dla mnie ważna wskazówka. ** Jeśli Ci się podobało, prześlij ten wpis dalej. Sprawisz, że moja praca przyda się kolejnym osobom. ***Polub   Content i Marketing   na Facebooku.     

Irysy ? To jest skomplikowane…

Właśnie kwitną irysy… Późnowiosenne,  strzeliste, wyrafinowane, secesyjne. Są irysy zwyczajne i mityczne, malarskie, literackie. Są irysy europejskie i … japońskie, tak japońskie jak…kwiat wiśni, śliwy, moreli, piwoni, chryzantemy i haiku.   Marzą mi się irysy w moim malarsko-literackim, troszkę dekadenckim ogrodzie, zwłaszcza te fioletowe... Dobrze by się z nimi wędrowało przez wiosny, przez lata…  I cóż , że tylko przez dwa tygodnie w roku?  Mój ulubiony autor haiku Matsuo Basho pisał: Przemawiać do irysów: To także jedna z przyjemności Wędrowania. Dobrze rozmawiałoby się przy irysach w moim ogrodzie  o Iris, antycznej bogini. Podobno była biegła w rozpinaniu tęczy, choć inni mówią, że w transportowaniu dusz zmarłych dzieci i kobiet do Hadesu. Zresztą jedno drugiego nie wyklucza.  Jest więc irys kwiatem złotoskrzydłej Irys, która podobno podróżowała z prędkością wiatru. Jest też kwiatem księżycowym, kochającym wody, cienie i mroczne czary. Zdecydowanie jest kwiatem nokturnowym. Choć

Nadchodzi Wielkanoc

Wielkanoc we wczesnym dzieciństwie kojarzyła mi się ze… strzepnięciem zimy, z wielkim zmartwychwstaniem wszystkiego: nadziei, zieleni, lekkości bytu – traktowanej wtedy jako zrzucenie czap, szali, rękawic, ciężkich kurtek i ciężkich butów. Kojarzyła mi się też z koszykiem czekającym na poświęcenie, w który pod białą serwetą szalały zapachy chleba i wędzonki, otulające kolorowe jajka. Otulały te zapachy moje małe ciało pochylone nad koszyczkiem i szły hen do góry. Przynajmniej tak mi się wydawało… Pamiętam, że zazdrościłam dzieciom, które oprócz jedzenia symbolicznego miały jeszcze w koszyczku złociste ciasteczka posypane grubym cukrem. Oczywiście do czasu, gdy nie pojęłam, że wielkanocny  koszyk to „zamknięta lista symboli" – niepodatna na jedzeniowe trendy i mody. Choć bliźni przemycali w swoich koszykach to i owo do poświęcenia, a to pomarańcze, a to czekoladę: w tabliczce albo w formie wydrążonych figurek … Zupełnie jakby byli po lekturze Czekolady Joanny Harris.   Przez lata

Słodki storytelling

„Marketing mafijny” ma dwie strony, o czym więcej wkrótce. Jest jak ….grzech? Przyciąga i …po ochłonięciu stawia pytania. Czasami trudno mu się oprzeć, czasami „mafijna warstwa” jest tak zanurzona w pop-kulturze albo tak przezroczysta, że prawie niewidoczna, jak na przykład w opowieści o torcie Caprese , tu i ówdzie nazywanego tortem Al. Capone .  Był rok 1920  1920 rok, Caprese, czyli Capri – wyspa, która połyskuje przeszłością, magią i hedonizmem. Jak za czasów Oktawiana (jeszcze nie Augusta), który nazywał ją też Capri Apragopolis –Wyspą słodkiego lenistwa. Ta Oktawianowa wyspa (i Tyberiuszowa!) lubiła się odwracać od problemów rozjazgotanego świata.  Jest dzień jak co dzień. W powietrzu unosi się zapach smażonej ryby i lewkonii. „Łańcuch domów niby kostki cukru skrzy się”. A Carmine di Fiore piecze swoje ciasto migdałowe dla klientów swojej cukierni. Nie może się skupić. Nie spał zbyt dobrze. Całą noc śnił sen o krwistoczerwonych pomarańczach: Arancia Rossa di Sicilia,  Arancia Ros

Chrzań się majonezie

Podobno tam, gdzie Adriatyk gada z Morzem Jońskim fale niosą keczup i majonez. Wyrzucają je na plażę w okolicach: Lecce, Gallipoli i Brindisi. Podobno majonez jest jakby prosto z kontenera wyjęty… Tymczasem u nas media płaczą nad cenami majonezu. Roi się w nich  od  od tytułów, obliczonych na klik, klik:    Słoik majonezu za 16 zł. "Ludzie patrzą i nie wierzą". Winiary reagują Cios w sałatkę jarzynową, majonez już po 16 zł Majonez drożeje w oczach. Winiary tłumaczą się  Pokazał, ile kosztuje słoik majonezu. To jest "supercena"  Ceny majonezu wystrzeliły jak rakieta. Co się dzieje?  "Majonez grozy". Ekspertka: Nas już nie stać na taki poziom .   Kosmiczne ceny majonezu, a Wielkanoc tuż tuż… I dalej: „Mocna odpowiedź polskich producentów żywności na zjawisko "majonezów grozy" – wysokich cen produktu spowodowanych galopującą inflacją. Kieleckococcinum to niedrogi homeopatyczny substytut majonezu. Producent zapewnia, że organizm poczuje się jak po ma

Marsz po tort, czyli cake-walk

  Gdyby tytuł dzisiejszego posta tłumaczyć dosłownie, to można by go podać jako: „spacer po ciastko" albo „marsz po ciastko".  Oczywiście, po jedno by się nie opłaciło, no chyba że tym ciastkiem byłby tort.  I w istocie, „spacer po ciasto” motywował tort.  Tort był nagrodą dla tańczących wokół niego Afroamerykanów, podobno jeszcze przed wojną secesyjną. Jednak prawdziwą popularność cake-walk zdobył na przełomie wieków.  Primrose & West's Big Minstrels. Library of Congress Prints and Photographs Division Washington O specyfice tego tańca pisał w latach jego europejskiej świetności Stefan Barszczewski, autor  Obrazków amerykańskich: Jest w nim trochę walca, trochę polki, trochę kontredansa, trochę poloneza, a zarazem dużo ruchów i skoków małpich, dużo wyginań i gestów przypominających lubieżny, namiętny, a tak bardzo nieprzyzwoity taniec bajader — danse du ventre. Tańczący ustawiają się parami i defilują w skocznym marszu, przy dźwiękach muzyki głośnej, dziwacznej, w