Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2021

Opowieść z rozłogami

Jest sobota, a zatem pora na felieton weekendowy. W ten weekend nie będzie jednak felietonu, a recenzja. Będzie recenzja Złodziejki truskawek , na pożegnanie sezonu truskawkowego i dla zatrzymania paru szybkich myśli nad tą osobliwą opowieścią, a właściwie polem opowieści. Bo myślę sobie, że dziś – w czasach narracyjnego boomu – mówienia o opowieściach i narracjach nigdy za dużo.  Joanne Harris, Złodziejka truskawek Złodziejka truskawek Joanne Harris to powieść dziwna, z rozłogami. Prowadzą te rozłogi w przeszłość świata przedstawionego i do innych opowieści. Najbardziej do projektu dziewiętnastowiecznej tapety Williama Morrisa Złodziej truskawek oraz do Czekolady , głośnej niegdyś powieści tej samej autorki.  Wzór-cytat ze Złodzieja truskawek , zapach truskawek, smak, kolor i tekstura dżemów truskawkowych (ewidentnie nie ma tu dwóch takich samych!) oraz wysublimowane smaki czekolady przenikają się w tej powieści. Krzyżują się niczym jej bohaterowie, złączeni miejscem zamieszkania, p

Słowa i przyjemności

Będzie znowu o namingu i copywritingu, bo właśnie czytam: Vianne używa najlepszych ziaren kakaowca, sprowadzonych z plantacji na zachodnim wybrzeżu Afryki – czekolady naszpikowanej przyprawami o nazwach jak wyspy zaginionego archipelgu. Tonka. Wanilia. Szafran. Goździk. Zielony Imbir. Kardamon. Pink peppercorn. Nigdy nie podróżowałem père, a jednak te nazwy przenoszą mnie gdzie indziej, na nieodkryte wyspy, gdzie nawet gwiazdy są inne.  Joanne Harris, Złodziejka truskawek Różowy cedr, białe drzewo sandałowe czy… wyspy szczęśliwe (w ogóle wyspy!) to tylko kilka kolejnych nazw, które spontanicznie przychodzą mi na myśl, a podbijają smakowitość nie tylko kulinariów. Nie tylko. A może rację ma Czesław Miłosz, że to wszystko dlatego, że przywołane nazwy są naładowane poezją. (Może jedyną czytaną poezją naszych niepoetyckich czasów?) Pisał Miłosz przed laty:  Naładowane poezją słowo wyspa wabi, przyciąga, obiecuje.  Czesław Miłosz, Żegnajcie Wyspy! No i rymuje się wyspa w wyobraźni z rajem,

Tajna broń

Dziwne bywają przypadki mianowania rzeczy, nazywania ich dla rynku, czyli tzw. namingu. Weźmy na przykład taki kostium bikini. Dziś jest on zadomowiony, a raczej zaplażowany, tak bardzo, że ani on sam, ani jego nazwa nie budzą żadnych emocji ani skojarzeń. Wystarczyło 70 lat z okładem, aby oderwać nazwę od jej gorących kontekstów, od skojarzeń geograficzno-polityczno-społecznych.  Bo przecież bikini, ten „rewolucyjnie  skąpy” kostium (minimalny, itsy bitsy, teenie wenie, petit – jak o nim kiedyś mawiano), odsłaniający pępek  i biodra, wziął swoją nazwę od próby broni nuklearnej na atolu Bikini. A właściwe od wielu podwodnych prób, które zmieniły rajski zakątek w strefę militarnego skażenia. Trwa ono do dzisiaj.  Trudno dzisiaj powiedzieć, co zadecydowało o nadaniu właśnie nazwy „bikini” kostiumowi plażowemu „mniejszemu od najmniejszego kostiumu kąpielowego na świecie”, wprowadzonemu na rynek we Francji latem 1946 roku. Czy była to ignorancja, która pozwalała nie widzieć i nie słyszeć n

Czerwiec 2021 albo ostateczna śmierć przyjemności

Pamiętam te dawne transmisje telewizyjne – letnie wieczory, na szarym ekranie Opera Leśna w Sopocie: piękne kobiety, piękni mężczyźni, piękne piosenki. No dobrze, może nie wszystko i wszyscy byli piękni, ale wszyscy byli świetnie skrojeni. Dosłownie i w przenośni. Jak ... słowiki. Pamiętam jak z Z. czekałyśmy na tamte obrazy z eleganckiego Sopotu w  czasie festiwali piosenki. Każda z nas czekała na coś innego: Z. na paradę piosenki, ja na – paradę elegancji: fryzur, makijaży, sukien i …klipsów oraz innej biżuterii. Czekałam na kobiety z klasą, na  dżentelmenów, na  ludzi z aurą – na scenie i na widowni. Dziś przeglądam za to nagłówki doniesień i zdjęcia z Polsat SuperHit Festiwal 2021. I dopada mnie myśl o totalnej śmierci elegancji, subtelności, wdzięku. I dobrego smaku. I przyjemności. Przyjemności rozumianej po prostu: jako plaster na braki nasze codzienne. Taki plaster nasączony pięknem słów i muzyki: naturalnym, delikatnym, budującym, uniwersalnym choć śpiewanym w nieznanych język

101 dowodów na siłę truskawek

Truskawki. W sezonie można o nich bez końca. Można różnie. Najczęściej  mówi i pisze się o nich kulinarnie, prosto i technicznie, niczm  na zamówienie receptariusza. Ale o truskawkach można też mówić entuzjastycznie, z takim dzikim entuzjazmem, jak umieją tylko Amerykanie, śpiewający: Very! Berry! Strawberry!  Very! Berry! Strawberry!   Można też  mówić/ śpiewać o truskawkach w stylu Moni-Mini – ciut dziko, ciut infantylnie, w każdym razie wesolutko: Strawberry pie-yai-yai-ya-yai Strawberry pie, oh, strawberry pie Strawberry pie-yai-yai-ya-yai Strawberry pie, oh, strawberry pie Juppai amai strawberry pie Chicchai amai strawberry pie Saa! Ippai yume no mini pie! Można też o truskawkach opowiadać w sposób pyszny narracyjnie, prosty i plastyczny, akcyjny, z brawurowym finałem (nieomal filmowo) i z socjologicznym podtekstem, jak to umiał tylko – Johnny Cash. W  Strawberry cake śpiewał mniej więcej tak: W Nowym Jorku po prostu szedłem ulicą Zabrakło mi pieniędzy, nie miałem nic do jedzenia

Bo nadmiernie słodkie były

Oto właśnie media obiegła wieść, że Jeanette Winterson spaliła autorskie egzemplarze własnej, świeżo wznowionej książki. Spaliła je na znak protestu przeciw swojemu wydawcy, który – bez jej zgody – umieścił na okładkach blurby , które nijak miały się do jej powieści. Były miłe, słodkie i takie „domowe”, że kojarzyły się z „literaturą kobiecą najgorszego sortu”. Nie było w nich nic z tego, na co stawiała autorka od zawsze, jak: figlarność/frywolność, dziwność, nowoczesność, nowatorskość – literacka i obyczajowa, rzecz jasna. Bo blurby były bez ognia, bez żaru, bez energii, bez namiętności i bez prawdy – można przyjąć, że taka jest autorska motywacja performansu, który można by nazwać roboczo „Palę blurby”.    Oczywiście nikt nie wie, jak było naprawdę. Czy poszło o mdłe blurby i beznadzieją komunikację na linii autorka – wydawnictwo, czy o wykorzystanie blurbów, a właściwie nieporozumienia w sprawie blurbów, do specjalnej promocji autorki i jej twórczości. Tak czy siak, o blurbach i geś

Na przykład tuje

Co ja czytam? Tujki -*ujki, tuja-truja, ogrodowe czopki, ogrodowy obciach, cmentarne ziele, ziele Grażyn i Januszów, ogrodowe klony, tujoza, tujomania, zatujowani, zatujeni… Jasne, że chodzi o tuje, a może o  krytykę mody na tuje, a może o promocję mody na beztuje: wodooszczędną, propszczelą i proowadzią, prapolską, słowiańską. Gdzieś na pewno czytałam: „Nie bądź Indianinem, Słowianie okadzali się cisem! Jest to doskonały przykład tego, że każda przestrzeń – nawet prywatny ogród – może stać się w komunikacji polem zastosowania technik manipulacyjnych: strzelania dysfemizmami, ćwierć i półprawdami, niedopowiedzeniami przechodzącymi w kłamstwa, obrazami i sloganami podszytymi złymi skojarzeniami i emocjami, clickbajtowymi tytułami medialnych doniesień.  Jasne, że wiele z tych technik koliduje z doświadczeniami codzienności, na przykład obrazowanie tui jako „cmentarnego ziela”. Wystarczy pójść na stare cmentarze, by zobaczyć, że za równie cmentarne mogą uchodzić opiekuńcze lipy, nieśmiert

Technopol kontra humanizm

Przez mój Internet przetacza się wojna pomiędzy czytającymi a demaskatorami fałszywego kultu książki i czytającymi inaczej (post-książkowo). I pomyśleć, że niedawno, bo zaledwie w 2014 roku, Umberto Eco nie widział żadnej sprzeczności pomiędzy byciem w literaturze (nawet tej najklasyczniejszej z klasycznych) a nowymi technologiami. U. Eco, Czy to koniec liceum klasycznego? [W:] Pape Satàn aleppe.        Blogowanie to gra zespołowa.  * Zostaw komentarz. Dla Ciebie to chwila, dla mnie ważna wskazówka. ** Jeśli Ci się podobało, prześlij ten wpis dalej. Sprawisz, że moja praca przyda się kolejnym osobom. ***Polub  Content i Marketing   na Facebooku.  

Oburzenie i chrzęst pereł

To jest absolutnie niemoralne – wykrzyknęła oburzona, dowiedziawszy się, że od kilku tygodni nie przeczytałam żadnej  książki. Jej oburzenie dorównywało temu z zeszłej soboty, gdy nieopatrznie podczas kolacji zamarzył mi się na głos … steak, well done. Zamarzył mi się spontanicznie, bez żadnych antywegetariańskich podtekstów.  W jej pełnym świętego oburzenia głosie wyraźnie słychać było ów „chrzęst pereł” z naszyjnika,  pochwyconych spontanicznie w akcie nadoburzenia. Ten chrzęst, o którym mówią Amerykanie i Anglicy. Choć pereł na szyi nie miała.  pearl-clutching – dezaprobata, oburzenie wyrażane super wyraziście (nadwyraziście, dramatycznie, w stylu „szok i niedowierzanie”) wobec ludzi, rzeczy i zjawisk uznanych właśnie za zbyt wulgarne,  brutalne, niemoralne, niestosowne, choć wielu osobom ci sami ludzie, rzeczy i zjawiska wydają się  całkiem naturalne.    W tym nadwyrazistym oburzeniu pobrzmiewa nuta wyższości, nowoczesności, światowości, choć niektórzy „na mieście" mówią , że

Styl i publiczność

Dla ludzi żyjących z publiczności i dla publiczności nie ma gorszej rzeczy niż brak wyczucia stylu. W istocie chodzi tu o wyczucie publiczności. Bo dla ludzi żyjących z publiczności i dla publiczności,   rezonowanie z jej potrzebami i smakami jest najważniejsze, bo zapewnia: przychylność, polubkę, a nawet chmurę polubek i komentarzy w przestrzeniach mediów własnych, wydzierżawionych, zakupionych. Po prostu  zapewnia popularność i… pieniądze.  A żaden styl nie jest wieczny i nawet klasycy z czasem wydają się albo naprawdę, albo merkantylnie,  komercyjnie, konsumpcyjnie nieodpowiedni. Na przykład zbyt archaiczni albo... brutalni. Przykład? Proszę bardzo. Właśnie wczoraj przetoczyła się przez mój Internet rodzinno-medialna burza wokół Ballady o chirurgii plastycznej . Otóż słowa tej ballady, adresowanej kiedyś wpół żartem do snobistycznej inteligencji (biednej ale oczytanej) ponad głową „pewnego nieoczytanego” osobnika,  już w pierwszym pokoleniu zostały uznane za zbyt brutalne, bo mówiły

Treść tkwi w szczegółach

Siedzę przy stole i myślę sobie o szczegółach. O szczegółach w opowiadaniu stołu. Bo ten stół, przy którym siedzę, opowiada historię i Historię. Opowiada o naszych prywatnych i naszych polskich obrzędach i zwyczajach wielkanocnych, o  symbolice pokarmów – chleba, soli, jajek, chrzanu, kawałka wędzonki  i symbolice  wielkanocnych kolorów  oraz wielkanocnych roślin.  Na przykład o symbolice bukszpanu, który od zawsze towarzyszy moim wielkanocnym stołom. Bukszpan (grynszpan)  – semper virens, wiecznie zielony, stale świeży,  stale młodzieńczy. My się zmieniamy, a  on ciągle taki sam, pełen zielonego wigoru. I zawsze pasuje do wielkanocnych treści. I właśnie odkryłam, że mową osobną przemawiają  na moich  wielkanocnych stołach mazurki.  Odkryłam, że ustawione pod kątem są …billboardem, śpiewającym wiosnę i „Alleluja”!   Po swojemu! Na słodko, owocowo, bakaliowo, kwiatowo! I tak sobie siedzę przy tym stole szemrzącym mi historie i Historie i znienacka przypominają mi się „bukszpanowe”  fas

Co łączy marketing z bluszczem

Marketing ma naturę bluszcza. Chwyta się podpór i pnie ku górze. Może „wznosić się” na dominującym dyskursie, na modzie, na trendzie, ale też na – rozpalonych emocjach. Rozgrzanych gdzie indziej, poza marketingiem. I ten sposób „na bluszcza” nie jest wcale wymysłem dzisiejszego marketingu.  Czasami zdarza się „takie zabluszczenie”, że naprawdę trudno je przejrzeć, bo  sam marketing i jego przedmiot, narzędzia, tło i konteksty, emocje potencjalnego targetu są mocno splątane, zrośnięte ze sobą w jedno tajemnicze ciało.   Przykładem takiego „zabluszczenia”,  w którym trudno oddzielić marketing od sprzyjającej mu aury psychicznej potencjalnego targetu, niewyjaśnionego do dziś (chyba, że nie jestem na bieżąco?) może być stara sprawa tzw. Axemana, zwanego też „Katem z Nowego Orlanu” i  celowej/przypadkowej promocji muzyki jazzowej. Pod tytułem Topór i jazz opisywała ten przykład  nawet polska prasa, niemal sto lat temu. A robiła to tak: 13 marca 1919 r. w nowoorleańskich gazetach opublikow

Shero, co to jest

Jest hero! Jest shero! Shero jest silną kobietą. Nie słodką idiotką, nie opasaną  kokardami luksusu gwiazdą czy gwiazdeczką, ale silną kobietą. Przynajmniej sloganowo i wizualnie. Reklamowo. Bo w życiu, wiadomo. Różnie bywa, czasami: „Na zewnątrz mocna dziewczyna, a w środku ledwo się trzyma!”.  Źródło: https://www.urbandictionary.com Shero jest: pewna siebie, wielofunkcyjna, superaktywna, superproduktywna. Shero wie czego chce (do czego prze!). Shero nie dziękuje i nie przeprasza. Jest  dzisiejszym wydaniem La dame sans merci . La dame sans regrets. Bez „belle”, bo jak głosi jedno z wielu haseł polskich strajków kobiet: Piękne i grzeczne  już byłyśmy!   I chciałoby się powiedzieć: Żegnajcie ballady i romanse. Żegnajcie, diablo piękne i piękne! Żegnajcie poszukujące. Żegnajcie statystki  patriarchatu i „te gosposie i te Zosie, które sobie przy bigosie fantazjował pan Mickiewicz, aby znaleźć w nich pociechę” – jak pisał Boy Żeleński.  I pomyśleć, że mija już prawie 7 lat, gdy nawet Bar

Purplewashing co to jest

Co łączy różowy piecyk Sylvii Plath, Prosecco reklamowane jako „feministyczna przyjemność”, feministyczne wnętrza (gdzie „forma żeńska jest jest celebrowana, a nie poddawana seksualizacji”) i szminki w „kolorze rewolucji”  reklamowane w „Elle”? Otóż łączy je purplewashing, czyli pranie na fioletowo.   Purplewashing jest stary jak  zorganizowane ruchy na rzecz „równości kobiet". Bo purplewashing to nic innego jak wizerunkowe i handlowe podpięcie się pod „feministyczną energię”,  pod energię ruchu z własnym targetem i wachlarzem barw*, ikon, autorytetów, rekwizytów, gestów, sloganów, hasztagów, cytatów, wartości. To próba bezpośredniego lub pośredniego zmonetyzownia tej energii. Bez legitymacji rzecz jasna. Purplewashing** można uprawiać w każdej branży: gastronomicznej, beauty, odzieżowej. Rajem dla „prania na fioletowo” są rzecz jasna przemysły kreatywne. Dla przypomnienia: obejmują one film i wideo, architekturę (architekturę wnętrz także!), muzykę, rynek sztuki, sztuki performat

Branża beauty i copywriting

Niedawno pisałam, że nie ma pewności w temacie szminki, nie ma pewności… Jest natomiast pewność, że branża beauty uczy się swojego rynku na nowo… Uczy się, by nie wpaść w koleinę posądzeń ani o purplewashing, ani o seksizm  (tak, tak!). Stąd też stąpa jak kot po rozgrzanej blasze, zamieniając frazy: „ Bądź piękna!” „Lśnij!”, „Olśnij” na „Pięknie być kobietą!” czy „Piękne strony kobiecości!”.  Piękno konwencjonalne, zwane też ostatnio normatywnym,  czyli „piękno twarzy z okładek” pism modowych, po prostu przestaje  „kręcić” czy „żreć” ( mniejsza o słowa!). Przestaje być marketingowo użyteczne, bo bywa ostro krytykowane, co najmniej z dwóch stron: przez ruchy feministyczne i przez adwokatki i adwokatów Pokolenia Płatków Śniegu. (Nareszcie jakaś ładna nazwa, żadne tam pokolenie X, Y czy Z.) Te pierwsze, to znaczy ruchy feministyczne, fiksują w głowach i copywritingach –  ciałopozytywność (znaną też jako ciałożyczliwość), czyli fizyczną samoakceptację, a  ci drudzy – ochronę przed traumam

Ananasy wolności

W copywritingu liczą się: refleks, wyrazistość, trafność (zwana też stosownością albo dopasowaniem do grupy docelowej) i zdolność do wdrukowania w pamięć. Czy wszystkie te cechy spełnia nazwa  „Ananasy wolności”? Nowa nazwa dla ananasów w Tajlandii, nadana im po wprowadzeniu bezterminowego zakazu importu przez Chiny.  Może nazwa „Ananasy niezależności” brzmiałaby lepiej jako zachęta do narodowej akcji spożywania niesprzedanych ananasów? „Ananasy wolności", „ananasy niezależności", „ananasy na wolności",  „ananasy z naszej klasy"... PS Ciekawa jestem czy w języku Tajów słowo „ananas" opalizuje też tą cudowną w polszczyźnie dwuznacznością pachnącą czupurnością, zadzierzystością, junackością...   Blogowanie to gra zespołowa.  * Zostaw komentarz. Dla Ciebie to chwila, dla mnie ważna wskazówka. ** Jeśli Ci się podobało, prześlij ten wpis dalej. Sprawisz, że moja praca przyda się kolejnym osobom. ***Polub  Content i Marketing   na Facebooku.

Niejasny status czerwonej szminki

Branża beauty od pewnego czasu ma problemy. Ma problemy z kobietami, dzięki którym żyje i rozkwita. Ma kłopot, bo ze świata kobiet płyną niejasne sygnały.  Weźmy na przykład szminkę. Ze świata kobiet płyną o niej tak niejasne sygnały, że jakby się w nie dobrze wczytać, to można by uwierzyć, że szminka albo buduje dobre samopoczucie, albo stygmatyzuje – jak kiedyś przed wiekami, przed szminką w sztyfcie, gdy pomalowane na ostrą czerwień usta były znakiem heter i kurtyzan. Jeszcze w XIX wiecznej Anglii czerwonousta kobieta była uznawana za wulgarną. Dziś problemy z czerwoną szminką polegają na czymś kompletnie innym, ale o tym po kolei. Nowe treści w czerwoną szminkę włożyły aktorki filmowe, a „wolną kobiecością” dosmaczyły ją sufrażystki. Choć, jak lepiej się przyjrzeć, to do rangi symbolu wyzwolonej i wolnej kobiety wyniósł czerwoną szminkę marketingowy węch Elisabeth Arden, która  po raz pierwszy otwarła swój butik na oścież dla nowojorskich sufrażystek (1912), a po raz drugi w 1941.

Ubieranie zapachów

„Pannica, grasejując, odśpiewała słodko, aczkolwiek z chrypką w głosie, coś niezupełnie zrozumiałego, ale sądząc po twarzach kobiet na widowni, musiało to być coś nader nęcącego: – Guerlain, Mitsouko, Narcisse Noir, Chanel numer 5, suknie wieczorowe, sukienki koktajlowe.., "  – pisał Bułhakow w Mistrzu i Małgorzcie. Współcześni Bułhakowa wiedzieli, że nazwa  perfum „Mitsouko” odsyła do romansu La Bataille Clauda Farrère`a, u nas znanego jako Bitwa pod Cuszimą albo  Markiza Yorisaka . Ich nazwa odsyła do zmysłowej i intrygującej głównej bohaterki – markizy Mitsouko Yorisaka, żony admirała floty Tōgō Heihachirō, zakochanej w brytyjskim oficerze. Oczekującej na ich powrót z wojny rosyjsko-japońskiej. Ona, wojna i oni – szlachetny mąż i ten trzeci. I czekanie. I jego wszystkie barwy i odcienie. Wojna emocji pod osłoną stoicyzmu. Miłość w środku wojny. W tej opowieści pełnej japońskich woni, smaków i smaczków można przeczytać: Mitsuku…Mitsu… Dźwiek jest ogromnie słodki, a znaczenie n

Przyjemności feminizmu

Byłam dziś w pewnym dyskoncie. No i piętrzyły się w nim butelki prosecco – ciemne, jasne, pastelowe. Jakby zapanował jakiś sezon na prosecco, jak czerwcowy sezon na truskawki czy czereśnie.  Poza paroma szybkimi przebłyskami myśli na temat prosecco (Wenecja Euganejska, mgły i słońce, 1 milion euro za hektar ziemi w Valdobbiadene, Ostatnie prosecco hrabiego Ancillotto , prosecco princess, „Poczuj moc bąbelków!”, „Czas (na) Prosecco! ) przyszła mi i ta stricte marketingowa. Ale po kolei. Najpierw  przypomniał mi się pewien marketingowy trik, pewnego przedsiębiorcy, który polegał na powiązaniu prosecco z …”feminizmem przyjemności”. Bardzo prawdopodobne, że ta sama marketingowa logika motywowała pewną znaną restauratorkę do rozdawnictwa „lodów o smaku prosecco”  kilka lat temu. To się nazywa marketingowy refleks albo rozszerzony real time marketing  A jednak nie daje mi spokoju pewna etykieta z pewnego prosecco „Fashion Victim”…   Blogowanie to gra zespołowa.  * Zostaw komentarz. Dla Cie

Hot, hot, hot

Właśnie znalazłam  fragment, w którym autor mówi, że dziś  kulturę się nosi jak ubranie. Coś w tym jest. Jak przyjrzeć się uważniej, to dziś kulturę rzeczywiście wybiera się z „szafy z kulturą”. Wybiera się określone zestawy (kombinacje, konfiguracje, strzępki i skrawki) stosownie do temperatury mody (hot or not), ciśnienia mediów (hot or not), wiatrów znajomych (hot or not). Te wyciągnięte zestawy obnasza się, wrzuca na Insta, Fejsa, bloga i gdzie indziej. Gdy tracą datę ważności, porzuca się je bez nutki żalu. Bez sentymentu. Po prostu dziś żadna konkretna kultura ukształtowana przez ludzi danego miejsca – jego geografię, historię, język/języki, teksty –  dla większości osób, urodzonych po 89 roku, nie jest czymś korzennym, co jest punktem odniesienia do „kulturalnych przepływów”, do mód, trendów.  Coraz bardziej mamy społeczeństwo bez kulturalnych i kulturowych (fundamentów, aort, korzeni – jak zwał tak zwał), nastawione na „hot”. Społeczeństwo coraz bardziej mozaikowe. Społeczeństw

Znikające rozmiary

Nie tak dawno pisałam o znikających rozmiarach. A tymczasem dziś nawinął mi się jeszcze jeden dowód tego fenomenu, bądź co bądź marketingowego. Tym razem nie chodzi o operowanie coraz mniejszymi rozmiarami, ale o ….rezygnowanie z rozmiarów. O odzież uniwersalną, plastyczną, elastyczną, one size, magiczną, jak ze „Stowarzyszenia Wędrujących Dżinsów”.  W  opisach produktów coraz częściej można przeczytać: „Jeden dla wszystkich!”, „Wszystkie w jednym!”,  „Wybierz one size i zyskaj komfort oraz stylowy wygląd!”, „Wierzymy, że wszystkie sylwetki są piękne, dlatego nasze ubrania są w uniwersalnym rozmiarze”, „Po prostu uniwersalne!, „Tolerancyjne!”, "Bez uprzedzeń!", „One-size-fits-all”, „Free size”, „Oversize”. A oto mój dowód na znikające rozmiary, pewien opis, pewnego produktu: Czy może być coś bardziej uniwersalnego niż plastyczna bluzka pasująca na wszystkie rozmiary? Z myślą o kobietach szczupłych oraz tych o pełniejszych kształtach, gruszkach, klepsydrach, atletycznych rami

Zanzibar

Wczoraj zmarła Maria Koterbska. Zmarła, gdy wokół padał śnieg. A dla mnie Maria Koterbska była w swych piosenkach poetką deszczu, jesieni, rudości. Myślałam o Koterbskiej kilka dni temu. Przyszła mi na myśl jej piosenka, kiedy po raz kolejny czytałam o Zanzibarze, „Wyspie dzisiejszych celebrytów”. Koterbska też śpiewała o  Zanzibarze*, wyspie wygrodzonej ze  słów, obrazów, dźwięków, rytmów i melodii powszedniości, wyspie miłości. Śpiewała:  Gdy nadchodzisz, wołam: "Zanzibar" Wołam: "Zanzibar" -  znaczy: "Witaj mi!" i dalej: Żeśmy biedni - to co? Że bezdomni - to co? Dla nas klomb pyszni się Dla nas wiatr, dla nas ptak Dla nas gwiazdy jak szkło (…) Nie naśmiewajcie się z naiwnych naszych szyfrów, czarów Zakochani płyną nurtem swoich Zanzibarów A świat odkrywa dla nas tajemnice ciągle nowe Więc jakże niezwykłe rzeczy wołać zwykłym słowem? Ehhh, Maria Koterbska była też w swych piosenkach poetką miłości lat 50.60.70. *Polska wersja piosenki Csinibaba (János

Pstrykasz więc jesteś

Wczoraj minęły kolejne urodziny Susan Sontag. Zawdzięczam jej wiele. Przede wszystkim – lekcje fotografii. Zawdzięczam jej myślenie o fotografii jako o „zamrażaniu” wykrojonych kawałków światów. (Jeszcze jakiś czas temu  nie dostrzegłabym „gastronomicznych” jakości w tej  chłodniczej mataforze).  A więc jest fotografia zamrażaniem wykrojonych kawałków świata, świata niekoniecznie prawdziwego. Bo fotografia – o czym dziś wiadomo doskonale – bywa wyśmienitą „podrabiaczką rzeczywistości” – gładzią i antygładzią, filtrem, montażystką. Niewierną referentką. Susan Sontag wiedziała o tym od dawna. Całe lata przed Instagramem – świętą ścianą fotografii masowo i automatycznie „retuszowanej”, filtrowanej, manipulowanej. Była Sontag historyczką, teoretyczką i profetyczką w temacie fotografii. Pisała:  „Wszystko istnieje po to, by znaleźć się na fotografii”, długo przed fenomenem selfie. Sontag przewidziała łatwość  i potrzebę fotografowania. Mówiła: Jesteś zadowolony – pstrykasz, tęsknisz –  pstr

Będzie pani zadowolona, czyli pochlebstwo metek

Satysfakcja klienta jest święta. A zwłaszcza klientki. Czasami tak święta, że inspiruje i rozgrzesza różne kłamstewka i kłamstwa marketingu. I nie chodzi mi w tym momencie o sztukę mówienia eufemizmami. Chodzi mi o fenomen ….rozmiarów próżności (ang. vanity sizing). Chodzi mi o takie znakowanie rozmiarów, by klienci czuli się …szczupło. Podobno dawna amerykańska damska 12 (z 1958 roku) to dzisiaj 6. W dodatku 6 na etykiecie dżinsów jednej marki, wcale nie odpowiada 6 na etykiecie dżinsów drugiej marki.  Według Stephanie Clifford z "New York Times", ta sama kobieta może nosić rozmiar 4 w jednej marce i rozmiar 10 w innej. To istny karnawał wymiarowania, w imię pielęgnowania …dobrego nastroju i pewności siebie oraz zaufania do marki.  To nie żarty, to motywacja podparta  badaniami, które  mówią, że klienci, a zwłaszcza klientki, chcą kupować ubrania-pocieszajki – najlepiej w takim samym rozmiarze jak wtedy, gdy miały 18 lat  albo w….uniwersalnym! Jeden rozmiar pasuje najlepiej!

Marketing, marka osobista i relacje

Po wczorajszej „lekturze” mediów społecznościowych, i innych mediów, przypomniało mi się coś, co może się przydać specom od marketingu i wszystkim, którzy „chcą być dobrze” w Internecie. Może się przydać każdemu, kto chce po prostu budować dobre relacje z innymi. Przypomniała mi się stara przestroga autorów Znajomych na wagę złota :    (…) traktuj ludzi, do których piszesz tak, jakbyście byli w tym samym pokoju. Kiedy przychodzi się w gości na podwieczorek nie wypada wyciągnąć megafonu i reklamować swojego produktu, przerywać rozmów, żeby się pochwalić. Nie wypada też zmyślać. Każdy, kto oglądał trochę seriali albo czytał sztuki Szekspira, ten wie, że udawanie kogoś, kim się nie jest, z reguły źle się kończy. Będąc sobą, można osiągnąć znacznie więcej*.     * D. Barefoot, J. Szabo, Znajomi na wa gę złota. Podstawy marketingu w mediach społecznościowych . Przeł. J. Andrusiewicz. Warszawa 2011, s. 89.  Blogowanie to gra zespołowa.  * Zostaw komentarz. Dla Ciebie to chwila, dla mnie w