Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2017

5 przykazań dzisiejszego sprzedawcy

Jest środa. Jak na połowę tygodnia przystało – trochę refleksyjnie, dla podsumowania i oznakowania tego, co ważne przed dalszą drogą. A ponieważ  pomyślałam, że komuś może się przydać – udostępniam. Każda transakcja zaczyna się od rozmowy, a niektóre od monologu.   Ćwicz się w rozmowie. Także tej na piśmie. Dobrze znać swoich rozmówców dobrze, ale dobrze też mieć swój charakter.   Dobry pazur nie jest zły, byle nie za długi i nie za ostry! Nasłuchuj i dbaj o swój pazur. Sympatii nigdy za dużo. Bądź sympatyczny –  przydatny, wiarygodny, otwarty, pozytywnie zdystansowany i koniecznie  z poczuciem humoru. Dobry humor łączy!    Większość ludzi lubi być zapraszana. Miej zawsze coś, na co możesz zaprosić.  W społeczeństwie dzielącym się na mięsożernych, na wiecznej diecie odchudzającej, wegetarian, wegan, itd… najbezpieczniejszym poczęstunkiem są dobre produkty informacyjne. (Nie dotyczy sprzedawców jedzenia!) Oferowanie wartości nie boli. Oferu...

Co wspólnego ma szarlotka z Chevroletem?

Kto jej nie zna i nie jadł, ten trąba! Szarlotka niejeden ma skład, kształt i niejedną historię. I anegdot krążą o niej dziesiątki. Szarlotka może być królewska, rustykalna i… filmowa (ach, ten American Pie, czyli dowcipna sprawa ). Może być przepisowa i zupełnie nieortodoksyjna. Może być angielska, holenderska, rosyjska (charlotte russe), szwedzka i… polska. Jako polska bywa stosowana w roli pretekstu pogłębiającego: jesień, weekend, spotkanie towarzyskie, publicystykę. Albo w funkcji leku na chłód, chandrę, nostalgię, samotność. Albo w roli usprawiedliwienia dla nierobienia rzeczy, które są do zrobienia. Polska szarlotka jest zdecydowanie subiektywna. A jednak szarlotkę przejęli od starego świata i wylansowali Amerykanie. Wpierw przechwycili charlotte russe i zrobili ją nowojorskim przebojem w  latach  30. – 50. XX wieku. W kubkowej formie sprzedawali ją z umowną etykietką „odrobina luksusu na co dzień”. A później – w latach 70. – użyli jej w reklam...

Układ prawie idealny albo golonka Ericha

Naming niejedno ma imię. Nie tylko w gastronomii,  rzecz jasna. Ale w gastronomii bywa szczególnie  apetyczny i ze smakiem się o nim mówi i pisze.  A jednym z filarów jest tu nazwanie potraw. O górnolotnym nazywaniu potraw, które naprawdę nieźle sprzedaje (a  że czasami irytuje to inna sprawa) pisałam tutaj .  A dzisiaj słówko o  rozweselającym menu,  czyli o nazywaniu potraw  adresowanych do ludzi z poczuciem humoru –  o nazwach nietypowych, śmiesznych,  dziwacznych.  ekscentrycznych. Takich, które wbijają się w pamięć  i nie chcą z niej wyleźć. I nie chodzi tu tylko o   niezamierzoną śmieszność wynikającą  z intuicyjnego przekładania z obcego na polski, jak  – angielski „hot dog”, singapurski „huj fun”,  czy hiszpańskie – „olla podrida” (zgniły garnek) albo „ropa vieja” (stare ciuchy) lub „moros y cristianos” (mułzumanie i chrześcijanie). Nie chodzi też o śmiesznostki domowe albo towarzyskie, ja...

Żółta żenada czy złote endorfiny?

Banan jaki jest,  każdy widzi.  Rzecz jasna, że każdy widzi inaczej. Jednak część naszych copywriterów widzi banany w sposób prosty albo wręcz prostacki.  A piszę tak w związku z najnowszym sloganem Grupy Citronex: Coś nie heloł? Jeloł to!    Pochwała ponglish,  żenujący żart, czy prędka pożyczka? Żółta żenada – napisał ktoś w Sieci, komentując  ten slogan. I raczej miał rację.  Co prawda,  tajemnicą copywriterskiego światka jest zasada, że im bardziej masowy produkt, tym prostszy slogan. Ale  żeby mieć aż tak marne wyobrażenie o prostocie sloganu albo o humorze większej części naszych rodaków, to już  chyba przesada.  No i jego oryginalność jest taka raczej przechodzona, zważywszy, że ponglishowe jeloł wykorzystała już marka „Lipton”. Ponglishowe jeloł wykorzystała już marka „Lipton”. Niebanalne banany? Szkoda, że dla efektu humorystycznego i wewnętrznego rymu (heloł-jeloł) – mocno podejrzanej świeżości,  zap...

Aliteracja to jest to!

Lubię aliterację. Aliterację lubią też dzieci, poeci, muzycy, biesiadnicy, kibice sportowi i…copywriterzy. Dla niewtajemniczonych informacja: aliteracja ( łac. ad litteram – do litery) polega na przemyślanym ułożeniu tych samych  głosek w  wersach lub w grupach wyrazów, przez co uzyskuje się naprawdę niezłe efekty dźwiękowe i znaczeniowe. I aliteracja wbija w pamięć. No bo jak tu na przykład nie zapamiętać Tuwimowej piwnej frazy: „pienne piwko”.  Albo pro-jeżynowego hasła „Jedz jędrne jeżyny!”.  I czyż nie lepiej brzmi „Rządź rzęsami!” niż „Rzęsy, które rządzą”? A swoją drogą: nie mogę sobie przypomnieć skąd ja znam ten slogan: „Rzęsy, które rządzą”? Literatura sprzedażowa, jaką jest copywriting,  wykorzystuje aliteracje w sztukach: tytułowania (ach ten Julian Sivulka  i jego  Soap, Sex, and Cigarettes! ),  tworzenia sloganów, nazw  firm i produktów. Niezłe przykłady romansu aliteracji i copywritingu Aliterację szczególnie kocha copy...

Jedzenie. Literatura. Copywriting.

Jedzenie i literaturę łączy prastary i supermocny węzeł. Ileż to dzieł powstało przy stole albo „po stole”, ogólniej –  po bibce, biesiadce, bankieciku albo salonowym śniadaniu, obiedzie, podwieczorku,   kolacji,  albo… po weselu czy stypie. Nawet Artur Maria Swinarski w latach 30. napisał złośliwe Natchnienie poety:  Polski pisarz nos ma czulszy, Żaden mu się rym nie uda, Jeśli go nie wykołyszą Polski śledź i polska wóda. Złośliwa to strofka i podobno adresowana całkiem konkretnie, ale – jak mówią na mieście  – w każdej złośliwostce tkwi jakiś  owies prawdy. Jest też inna prawda:  wiele fajnych  miejsc z jedzeniem powstało z flirtu  z literaturą.  I nie tylko modne tu i ówdzie księgarnio-kawiarnie mam na myśli . Nawet nie  ich specjalną odmianę  – jak wrocławska księgarnio-kawiarnia, która nawiązuje do  speakeasy (= „tajny" bar w czasach prohibicji). Choć trzeba przyznać, że speakeasy ze swoimi legendami, kli...