Byłam wczoraj na wystawie. Cudny autor, cudne obrazy, ale nie o tym, bo odkryłam, że chodzą za mną pewne tematy: purpura, Lusławice, ramy.
O purpurze i Lusławicach już było, pora na ramy. Kiedyś były one dobrze widoczne: ujmowały, ogradzały, wygradzały, utrzymywały autora i jego publiczność w ryzach. Porządkowały wrażenia, po włosku, po wiedeńsku, po krakowsku. Chodzą słuchy, że malarz u którego wczoraj byłam w odwiedzinach, uwielbiał ramy, podobno je nawet sam projektował.
W jego czasach ramy były modne: w galeriach, w teatrze, w architekturze, w życiu towarzyskim i codziennym. Były przedmiotem szczególnego zaopiekowania.
![]() |
| Pochwała ramy |
Ramy, kurtyny, zasłony, ciężkie i suto zdobne, kazały myśleć o tym, co „w” i „za”. Nierzadko potrafiły skupić wzrok na sobie samych.
Dziś ramy, kurtyny, zasłony są staromodne, coraz bardziej nieobecne. Świat przedstawiony w sztuce bywa celowo zmieszany ze światem obok, autor z narratorem albo bohaterem, aktor z postacią sceniczną czy filmową… Podobno na nasze życzenie, bo nie chcemy fikcji czy gier z „domyślaniem się”. Chcemy mięsistych kawałków prawdziwego życia, chcemy kulis, a nie tylko przedstawienia.
A same obrazy malarskie? Dziś wyjątkowo intensywnie przechadzają się wśród nas. Są ożywiane (ach, ta moda na immersję!, nanoszone na przedmioty, noszone na ciałach, jak blizny albo znamiona, albo jak ubrania.
Nie chcemy ram, kurtyn, zasłon.
A ja widziałam wczoraj takie piękne ramy…
***Polub Content i Marketing na Facebooku.

Komentarze
Prześlij komentarz
Komentujcie, dopisujcie, nadpisujcie :)