Jest luty. Po czarno-białej elegancji stycznia, rzeczywistość za moim śląskim oknem staje się coraz bardziej ruda i błękitna. I kiedy wczoraj smakowałam lutowe rudości, które na czubkach leśnych młodników przechodziły w delikatny fiolet, przyszedł mi na myśl temat „marketingu kolorów”. Nie marketingu przez kolor, ale marketingu kolorów. Nie powiem, że temat ten „objawił mi się” niepodziewanie, bo tak naprawdę nic nie dzieje się niespodziewanie, a „marketingowe kolorowanie świata” obserwuję już od jakiegoś czasu. Od jakiegoś czasu obserwuję jak wybrany kolor, „otoczony marketingową chmurką”, wypełnia na sezon (albo i dłużej!) światy. Oba światy: i ten realny, i ten wirtualny. A właściwie – najpierw wirtualny, a potem fizyczny. Bo wirtualny świat coraz bardziej decyduje o tym, jakie kolory nosi się na ulicy i w salonach, jakimi wypełnia się prywatne wnętrza i publiczne przestrzenie, koloruje włosy, paznokcie, usta i jedzenie, i picie. Instagramowe colorlove Nie do przecenienia w t
copywriting, content marketing, pisanie kreatywne