Przejdź do głównej zawartości

Tajna broń

Dziwne bywają przypadki mianowania rzeczy, nazywania ich dla rynku, czyli tzw. namingu. Weźmy na przykład taki kostium bikini. Dziś jest on zadomowiony, a raczej zaplażowany, tak bardzo, że ani on sam, ani jego nazwa nie budzą żadnych emocji ani skojarzeń. Wystarczyło 70 lat z okładem, aby oderwać nazwę od jej gorących kontekstów, od skojarzeń geograficzno-polityczno-społecznych. 

Bo przecież bikini, ten „rewolucyjnie  skąpy” kostium (minimalny, itsy bitsy, teenie wenie, petit – jak o nim kiedyś mawiano), odsłaniający pępek  i biodra, wziął swoją nazwę od próby broni nuklearnej na atolu Bikini. A właściwe od wielu podwodnych prób, które zmieniły rajski zakątek w strefę militarnego skażenia. Trwa ono do dzisiaj. 

Trudno dzisiaj powiedzieć, co zadecydowało o nadaniu właśnie nazwy „bikini” kostiumowi plażowemu „mniejszemu od najmniejszego kostiumu kąpielowego na świecie”, wprowadzonemu na rynek we Francji latem 1946 roku. Czy była to ignorancja, która pozwalała nie widzieć i nie słyszeć nic więcej tylko dźwięczną nazwę: bikini, bi-kini, bi-ki-ni? Czy była to przewrotność i apoteoza frywolności mimo wszystko i nade wszystko? A może była to zimna marketingowa kalkulacja? To coś, co się nazywa dziś praniem w tym, co medialne czy real time marketingiem (choć techniki to odmienne, to jednak siostrzane!). 

Wszak sam kostium miał rynkową premierę niespełna tydzień po przeprowadzeniu pierwszej próby broni nuklearnej na Bikini. A pomiędzy 1946 a 1958 z radia, telewizji i gazet ciągle wylatywały i bzyczały słowa: Bikini, Bi-ki-ni, Biiikini. 

Że konstruktor bikni Luis Réard  – z wykształcenia i doświadczenia inżynier samochodowy, a z rodzinnego obowiązku i spadku po matce, bieliźniarz – dążył do wykorzystania medialnego szumu wokół Bikini najlepiej świadczy fakt, że jego pierwsze bikini było „zadrukowane” fragmentami tytułów prasowych. Jakby jego dizajner od początku projektował medialny buzz wokół swojego produktu.

O „marketingowym nosie” Réarda może też świadczyć wpisanie w marketing bikini rywalizacji z kostiumem pod nazwą „Atom”, wypuszczonym na rynek ciut wcześniej, a reklamowanym pod sloganem: „Najmniejszy kostium kąpielowy świata!”. Ten slogan dla Réarda stał się tylko trampoliną, który swój kostium reklamował hasłem: „Kostium mniejszy od najmniejszego kostiumu kąpielowego świata!”. To się nazywa marketingowy refleks! Dodatkowo, hasło to uskrzydlał Réard „fabrykując” instrukcje użycia bikini, próby jego rzetelności i frywolne żarty, w rodzaju :”Bikini o dziewczynie mówi wszystko, z wyjątkiem nazwiska panieńskiego matki”. 

Nie stronił Réard też od nietypowych nośników reklamy. Na przykład aby podnieść sprzedaż, zlecił firmie „Chapron”, specjalizującej się w nadwoziach samochodowych, zbudowanie ekstrawaganckiego "jachtu drogowego" poprzez przerobienie samochodu Packard V8 na imitację luksusowego statku wycieczkowego, wyposażonego w kokpit, bulaje, kotwicę, maszt sygnalizacyjny i inne regalia morskie. Samochód-jacht wyruszył na parady reklamowe podążając za kolarzami „Tour de France” na początku lat 50-tych, z załogą dziewczyn w bikini. 

Resztę rynkowej roboty wykonały dla bikini: kościół i kino. Z jednej strony odwieczne nauki kościoła o wstydliwości, skromności, umiarkowaniu przekute w plotkę, o tym jakoby papież Pius XII w 1951 uznał noszenie bikini z grzech, a z drugiej strony one: Ava Gardner, Brigitte Bardot (ten film Manina, dziewczyna bez zasłony), Ursula Andress, Raquel Welch, Hale Berry, itd…. Jakby reżyserowane przez francuskiego bieliźniarza…

A po nich setki, tysiące i miliony dziewczątek, dziewcząt i Frau Bikini, i celebrytek. I ten coroczny Alert Bikini,  jak ze starej piosenki:
Wyrzucę cały ser,
bo nie mogę się zmieścić,
zmieścić w moją letnią sukienkę
wyjdę w bikini.  

Blogowanie to gra zespołowa. 
* Zostaw komentarz. Dla Ciebie to chwila, dla mnie ważna wskazówka.
** Jeśli Ci się podobało, prześlij ten wpis dalej. Sprawisz, że moja praca przyda się kolejnym osobom.
***Polub  Content i Marketing  na Facebooku.

Komentarze

Najpopularniejsze

Chwytliwe hasła

A jednak rymy w komunikacji wszelkiej maści są nieśmiertelne . Wczoraj wieczorową porą weszłam na Facebooka, a tu balet …rymów: „Pani Beato! Niestety, ten rząd obalą kobiety! Albo: „już to media podchwyciły, jakby całe życie z anarchią na piersiach łaziły”. Albo: „głośno wszędzie, czarno wszędzie, co to będzie, co to będzie!” Nawet niektóre hasztagi wyświetlające się na mojej facebookowej ściance ubrały się w rymy: #latowKato, #macchiatowkato. #nakawcewwawce. Może byłabym przeoczyła ten e-taniec rymów, gdyby nie to, że od pewnego czasu jestem wyczulona na rymowanie. Zwłaszcza w sloganach promocyjnych i reklamowych. I wbrew temu, co się sądzi „na mieście” rymy wcale nie wyszły z copywriterskiej mody. Mimo, że niektórych drażnią w sposób absolutny. Rymy robią niezłą robotę Rymy od zawsze bawiły, odróżniały, wyróżniały, wbijały w pamięć nazwy firm (i ich adresy), nazwy marek, produktów . O czym pisałam między innymi tutaj i tutaj . Rymy służyły także wyśmienicie czarnemu PR-owi, ...

Wokół biznesu w purpurze

  Od paru dni wraca do mnie myśl o purpurze: w brandingu, w marketingu, w reklamie. Jak zwykle, jest to myśl sprowokowana, tym razem pewnym przelotnym spotkaniem z firmą, która postawiła na „purpurową identyfikację”. Jak dla mnie jest to super pomysł, bo im jestem starsza tym bardziej uwodzi mnie purpura. (Może do tego koloru po prostu się dojrzewa?)  Na mieście jednak mówią, że z purpurą jest tak, że albo kochasz, albo nienawidzisz.  Myślę, że jest tak dlatego, że purpura to kolor łączący ekstrema: energię czerwieni i spokój niebieskości.  Źródło : https://pl.pinterest.com/pin/1407443629298597/ Purpura pulsuje, wibruje odcieniami. Nie bez kozery mówi się: „Purpura jest wszystkim, tylko nie zwykłym kolorem”.  Purpura opalizuje przy patrzeniu i w emocjonalnym oddziaływaniu: przyciąga i dystansuje, rozgrzewa i uspokaja, cieszy i smuci. Przystoi dumie i radości, i pokorze, i pokucie, i żałobie. Czy widział ktoś coś bardziej żałobnego niż purpurowe bratki? Nie jest ...

Czekolada: kultowe hasła reklamowe

Jean  A. Brillat-Savarin o czekoladzie Czekoladę uwielbiał na pewno Król August III. Podobno codziennie wstawał o 3 nad ranem, wypijał filiżankę nieprzyzwoicie intensywnej czekolady i siadał za biurkiem. Sam z siebie, a raczej ze swojej królewskiej mądrości, nieprzyjemności królewskich obowiązków otwierał  czekoladową przyjemnością. A Brillat-Savarin, autor słynnej Fizjologii smaku (1825),  pisał:” […] gdy myślenie przychodzi mi z trudem i przygniata jakaś niewiadoma siła, do wielkiej filiżanki czekolady dodaję ziarnko ambry wielkości bobu, utłuczone z cukrem i zawsze pomaga mi to doskonale. Dzięki temu środkowi wzmacniającemu życie staje się łatwiejsze, myśl lżejsza i nie grozi mi bezsenność, nieunikniona po filiżance kawy na wodzie, którą wypijałbym w tej samej intencji” . I pewnie niekłamany był  ten jeden z jego 9 żali nad biednymi przodkami, którym nie dane było próbować smaków Anno Domini 1825: „ Bogacze Rzymu, którzy wyciskaliście pieniądze zews...